piątek, 15 listopada 2013

+18 [miniatura MP] Warta grzechu

WARTA GRZECHU
One-shot 18+

                - Panie Malfoy, witam. Co mogę dla pana zrobić? – spytała Helene Boulot, dyrektorka Akademii Magii Beauxbatons. Objęła to stanowisko zaledwie kilka lat temu, kiedy zmarła Madame Oliwia Maxime, tym samym ucierając nosa wszystkim staruchom, które chciały zająć jej miejsce. Miała bowiem tylko trzydzieści sześć lat, co uczyniło ją najmłodszą dyrektorką Akademii w dziejach. Była niską kobietą z lekką nadwagą. Te kilkanaście kilogramów więcej wcale nie odejmowały jej uroku, a wręcz przeciwnie, wypełniały strategiczne miejsca, czyniąc ją bardziej atrakcyjną. Miała brązowe włosy, ciasno zwinięte w wysokiego koka na czubku głowy i przygładzone tak, że żaden nie odstawał. Tego samego koloru oczy bacznie obserwowały otoczenie. Wypielęgnowaną dłonią wskazała mu krzesło naprzeciw biurka, po czym sama usiadła na fotelu z wysokim oparciem.
                Scorpius Malfoy przemierzył gabinet, nie zwracając uwagi na magiczne przedmioty, porozkładane dookoła. Był do nich przyzwyczajony, wiele razy już odwiedzał Helene. Nie powiedział ani słowa, a siadając na wskazanym miejscu, odpiął guzik marynarki.
                - Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy Danielle napisała do mnie list, w którym użyła tyle wulgarnego języka, że zacząłem zastanawiać się, gdzie nabyła takich umiejętności – powiedział, kładąc przedramiona na podłokietnikach. Złoty sygnet na jego palcu błysnął w promieniach słońca, wpadających przez okno. Kobieta spojrzała na niego uważnie, nie wiedząc, czego powinna się spodziewać po takim wstępie. Malfoy uśmiechnął się, choć uśmiech ten nie objął jego oczu, a przedłużająca się cisza uzmysłowiła Helene, że oczekiwał odpowiedzi.
                - Proszę mi wybaczyć, panie Malfoy. Nie wiem, skąd mogła podłapać takie słownictwo. W naszej Akademii nie pochwalamy takiego zachowania. Zaraz z nią porozmawiam – powiedziała, podpierając łokcie o blat biurka. Scorpius uniósł dłoń, jakby chciał ją przed czymś powstrzymać.
                - Nie ma potrzeby. Właściwie nie przyszedłem rozmawiać o niej, a o osobie, którą opisała w tym liście. – Założył nogę na nogę i machnął kilka razy stopą. Boulot zmrużyła powieki. – Naprawdę nie widzę potrzeby, żeby to robić, ale Danielle, jak i jej przeurocza siostra uparły się, bym załatwił to w ten sposób.
                Na chwilę zapadło milczenie. Kobieta obserwowała Scorpiusa Malfoya myśląc o tym, jak bardzo go nie lubi. Coś w jej wnętrzu podpowiadało jej, co chce zrobić. Gdyby nie to, że podarował Akademii znaczną sumę galeonów, nawet by go nie słuchała. Jednak doskonale wiedziała, jak bardzo potrzebują tych pieniędzy, dlatego zacisnęła usta i powstrzymała się od komentarza, a Malfoy rządził się w jej szkole jakby była jego.
                - Chcę usunąć tę osobę z Akademii – powiedział, prostując palce i przyglądając się swoim paznokciom. – Beauxbatons potrzebuje nauczycieli, którzy będą wspierać swoich uczniów i motywować ich do rozwoju. Wszyscy inni są bezużyteczni – dodał, z uśmiechem spoglądając na napiętą twarz rozmówczyni.
                - O kim mówimy? – spytała, nieznacznie poprawiając się na krześle, by nie zdradzić, jak bardzo się denerwowała. Nie lubiła stresujących sytuacji, a ta na pewno do takich należała. Były Ślizgon nie odpowiedział od razu, a kiedy to zrobił, Helene zastygła w bezruchu.
                - O nauczycielce Historii Magii. Proszę mi wybaczyć, w swoim oburzającym liście Danielle zapomniała wspomnieć jej nazwisko.
                Nie odpowiedziała. Przyglądała się Malfoyowi z szeroko otwartymi oczami. Wiedziała o kim mówił. Wiedziała też o incydencie, który za pewne skłonił pannę Castein do poskarżenia się przyszłemu zięciowi, ale nigdy nie przypuszczała, że ta mała żmija byłaby zdolna do czegoś takiego.  
Jednak jak widać, w jej wypadku „usuwanie kogoś z drogi” było dosłowne.
- Po wyrazie twarzy wnioskuję, że wie pani o kim mówię – powiedział Malfoy, najwyraźniej rozbawiony całą sytuacją. Kiwał stopą w sobie znanym rytmie i spoglądał na nią. Był całkowicie opanowany, jakby to, że właśnie zażądał zwolnienia jednej z najlepszych nauczycielek wcale nie było niczym oburzającym.
- Owszem – odparła. – I proszę mi wybaczyć, ale nie zgadzam się.
Brwi mężczyzny uniosły się do góry. Spokojnie przyglądając się dyrektorce nie powiedział ani słowa. Jego dumna postawa pokazywała Helene, co sądzi o jej sprzeciwie. On ma to głęboko gdzieś, pomyślała wściekle.
- Chyba się nie zrozumieliśmy, panno Boulot – powiedział, zaciskając palce na podłokietnikach i nachylając się do przodu. – Chciałem powiedzieć, że jeśli ta kobieta nie zostanie usunięta ze szkoły, odejdę ja, a wraz ze mną wszystkie pieniądze, jakie przeznaczyłem na tę placówkę. Czy teraz jest wszystko jasne?
Helene nie odpowiedziała. Patrzyła hardo w oczy mężczyzny, zaciskając zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby żałować. Wiedziała doskonale, że gdyby coś mu się nie spodobało, miał znajomości, aby usunąć ją ze szkoły i zagwarantować, że nigdy więcej nie dostanie żadnej pracy.
- Skoro wyjaśniliśmy sobie całą sytuację, proszę wezwać tą kobietę. Chciałbym być obecny przy jej odprawie – dodał, opadając z powrotem na oparcie krzesła.
Dyrektorka wyjęła błękitną papeterię, nie spuszczając wzroku ze stalowych tęczówek Malfoya, po czym chwyciła pióro i napisała kilka słów. Machnąwszy różdżką sprawiła, że kartka zwinęła się w łabędzia, a następnie pofrunęła przez otwarte okno.
Była wściekła. Miała już po dziurki w nosie tego gówniarza, któremu wydaje się, że jak wyłoży pieniądze na stół to od razu może rządzić. Nie, jemu się nie wydaje, on to wie – szepnął złośliwy głosik w jej głowie. Tak naprawdę wiedziała, że to prawda. Dzisiejszym światem rządziły pieniądze, a tak się składa, że Scorpius Malfoy miał ich sporo. Była po prostu zła, że nic nie może zrobić. Kiedy zatrudniła dziewczynę jako nauczycielkę Historii Magii, była pewna, że to najlepsza z decyzji, jakie kiedykolwiek podjęła. Uczennice ją lubiły, była mądra, inteligentna i zachowywała się odpowiednio. Minie sporo czasu zanim znajdzie kogoś podobnego na jej miejsce.
A ten pozbawiony skrupułów wypierdek mamuta, siedział sobie spokojnie na krześle i machał stopą w tak irytujący sposób! Było mu wszystko jedno, kogo zwalnia i dlaczego. Pewnie nawet nie znał całej historii, a Danielle Castein postarała się, żeby jeszcze bardziej ubarwić swoją wersję wydarzeń. Chciał kupić przychylność rodziny, jakby to, że ma poparcie Genevieve Castein, nie wystarczało. Spełniał jej zachcianki, jedna za drugą, i najwyraźniej świetnie się przy tym bawił, nie zawracając sobie głowy czyimś cierpieniem.
- Wracając do listu. Jak mówiłem, Danielle nie podała jej nazwiska…
- Rose Weasley. – Przerwał mu opanowany głos. Scorpius zamilkł w pół zdania, nieruchomiejąc. Przez jego głowę przemknął korowód myśli: TA Rose Weasley? Co ona tu robi? Nie powinna być przypadkiem w Londynie, pielęgnując ogródek i słuchając rozkazów swojego męża? Chwila. Weasley. Nie zmieniła nazwiska. Dlaczego?
Obrócił głowę w bok i spojrzał ponad ramieniem na stojącą w progu kobietę. Zachłysnął się cicho powietrzem, ale umknęło to uwadze zgromadzonych. Niewątpliwie stała przed nim TA Rose Weasley, z którą miał nieprzyjemność uczęszczać do Hogwartu. Ta sama, która nie wyściubiała nosa zza książek, którą nie interesowały plotki, ani chłopacy. Jednak jakże inna! Filigranową sylwetkę opinały dopasowane ubrania: brązowa ołówkowa spódnica i biała bluzeczka z rozpiętym u góry guzikiem. Pogłębiony w ten sposób dekolt optycznie powiększał biust, który zresztą nie należał do najmniejszych. Miała ten sam odcień włosów, co wtedy w szkole. Zdziwiło go, że zapamiętał taką drobnostkę, a także taką, że teraz czesała się inaczej. Skróciła je prawie o połowę i podkręciła w ten sposób, że okalały jej twarz łagodnymi falami. Wyglądała dostojnie i z klasą, nie mógł jej tego nie przyznać.
Stała przy otwartych drzwiach, z rękami skrzyżowanymi z przodu ciała, na wysokości bioder. Jej czekoladowe tęczówki, otoczone wachlarzem długich, czarnych rzęs, prześlizgiwały się od Helene do Scorpiusa i z powrotem. Wyraźnie widać w nich było niepewność i zdenerwowanie.
- Rose. Poznaj, proszę, Scorpiusa Malfoya, naszego darczyńcę – powiedziała Helene, wstając zza biurka i przyglądając się reakcji mężczyzny. Zauważyła jego zaskoczone spojrzenie i ten błysk podziwu, który pojawił się chwilę później. Znają się z Hogwartu, pomyślała. – Panie Malfoy, oto Rose Weasley, nauczycielka Historii Magii – dodała, wskazując dłonią rudowłosą.
Była Gryfonka zmrużyła nieznacznie powieki, po czym zrobiła kilka kroków. Stukot jej obcasów odbił się echem w głowie Malfoya. Wstał, kiedy dziewczyna wyciągnęła w jego stronę dłoń na powitanie i uścisnął ją krótko, ale mocno.
- Weasley. Czy nie powinnaś przypadkiem nazywać się Dobson? – spytał kąśliwie, uśmiechając się kącikiem ust.
- Wezwałeś mnie, żeby rozmawiać o moim nazwisku? – odparowała, a on od razu dostrzegł nutkę zadziorności w jej głosie. Nie umknęło też jego uwadze to, że od razu przeszła na ty, nie zawracając sobie głowy grzecznościami. Uśmiechnął się szerzej, a kiedy siadał z powrotem na swoim miejscu, rzucił szybko okiem w kierunku jej lewej dłoni. Nie zauważył obrączki, ba! nie widział nawet pierścionka zaręczynowego. Dotknął palcem brody, zastanawiając się, co się stało. Pamiętał jak zaledwie w zeszłym roku przeczytał w gazecie nowinę o zaręczynach Dobsona z panną Weasley. Wszyscy byli szczęśliwi i pełni wiary w to małżeństwo.
- Nie. Tak właściwie wezwałem cię, bo chcę cię zwolnić – powiedział bez ogródek, poprawiając się na krześle i zakładając nogę na nogę. Spojrzał na dziewczynę. Jej karmazynowe usta rozchyliły się w niedowierzaniu, a oczy powędrowały w kierunku Boulot, szukając w niej zaprzeczenia jego słów. Zamiast tego ujrzała jedynie zamykające się w smutku powieki i chylącą się głowę.
-  Ale dlaczego? – zapytała, łapiąc płytki oddech.
- Danielle Castein złożyła zażalenie…
- Danielle Castein? – spytała Rose, otwierając szeroko oczy. – Przecież wyjaśniłyśmy sobie wszystko. Dlaczego miałaby składać zażalenie?
- A czy to ważne? Tłumaczenia i tak ci nie pomogą. Jesteś zwolniona i to nie podlega dyskusji – powiedział blondyn, z radością obserwując rumieniec, wypełzający na policzki i dekolt Weasley.
- Przecież on nie może mnie zwolnić - zwróciła się do Helene. Malfoy zastanawiał się czy rozedrgane usta i głos są oznaką złości czy rozpaczy.
- Mogę. Właśnie to zrobiłem – powiedział. Uśmiechając się z zadowolenia, wstał, zapinając guzik marynarki. Skłonił się lekko przed Boulot, po czym wyszedł z gabinetu, żegnając je krótkim: - Miłego dnia.

~*~

Bar Chaudron* znajdował się w centrum miasta, między mugolskim bankiem i kawiarnią. Dla Mugoli wyglądał jak zwykła kamienica, w której mieściło się biuro jakiejś firmy. Nie interesowało ich co to za firma ani czym się zajmuje, gdyż zwyczajnie nie było to interesujące. Czasem ktoś zerknął czy się zatrzymał, lecz zaklęcia ochronne, rzucone na budynek, zmuszały go do pójścia dalej.
Kamienica miała trzy kondygnacje i wszystkie należały do Felixa Blancharda, właściciela baru. Beżowa elewacja wyglądała na nową i świeżą, choć tak naprawdę powstała wiele lat temu. Budynek nie był ozdobiony żadnymi płaskorzeźbami, figurami czy ornamentami, co było dość niezwykłe w dzielnicy, w której wszystkie budowle były bogato zdobione. Wielkie, brązowe drzwi, otwierały się od czasu do czasu, wypuszczając na zewnątrz pijanych czarodziejów i czarownice.
Scorpius Malfoy wszedł do środka, rozglądając się na boki. Lubił ten bar i zawsze, kiedy bywał z wizytą w Akademii wstępował do niego na szklaneczkę Ognistej. W środku światło było rozproszone i nie tak intensywne jak promienie słońca na zewnątrz. Lekkie kotary w kolorze brunatnym przesłaniały okna, tworząc dodatkową ochronę przed wścibskimi Mugolami. Całe wnętrze było w kolorach brązu, czerwieni, a gdzieniegdzie połyskiwały złote dodatki. Okrągłe stoliki, porozstawiane po całej sali, w większości były pozajmowane. Klientela baru była bardzo różna: począwszy od alkoholików i nieudaczników, skończywszy na bogatych i szanowanych arystokratach. Ci pierwsi siadywali zazwyczaj na parterze, gdzie alkohol był tani i bez smaku. Bogaci zaś udawali się na wyższe piętra, by tam kulturalnie uraczyć się dobrym trunkiem z najwyższej półki.
Właśnie na ostatnie piętro udał się były Ślizgon. Wszedł po drewnianych schodach, czując w powietrzu alkohol, pot i tanie, mugolskie papierosy. Z każdym krokiem odór ten zanikał, a jego miejsce zastępował słodkawy zapach damskich perfum i dym drogich cygar. Stanąwszy na ostatnim stopniu rozejrzał się dookoła, rozluźniając nieco krawat. Ludzi było mniej niż na parterze. Omiótł wzrokiem najbliższe postaci, po czym spojrzał w kierunku baru, myśląc o zamówieniu Ognistej. Już zrobił pierwszy krok, kiedy ją zauważył.
Siedziała na wysokim, barowym stołku, obrócona do niego tyłem, więc go nie widziała. Mógł zaobserwować jej wąską talię, która seksownie rozszerzała się u dołu i przechodziła w pośladki, opięte brązową spódnicą. Miała zarzuconą nogę na nogę, a wysokie szpilki połyskiwały w przyćmionym świetle. Rude fale włosów kończyły się nad ramionami.
Ruszył w jej stronę, wpatrując się w nią. Kiedy był już niedaleko, spojrzała na niego ponad ramieniem.
- Chyba sobie żartujesz… – mruknęła, odstawiając na blat szklankę, wypełnioną w połowie bursztynowym płynem. – Śledzisz mnie, czy jak?
Usiadł na stołku obok i spojrzał na jej wypielęgnowaną dłoń, która dotykała szklanki. Pokryte szkarłatem paznokcie stukały w szkło, wybijając rytm. Powędrował wzrokiem w górę jej ręki. Miała rozpięty o jeden guzik na dużo, dzięki czemu mógł zobaczyć kawałek białego, koronkowego stanika i kształtne piersi, które osłaniał.
W tym przyciemnionym świetle cała jej sylwetka wydała mu się nagle bardzo seksowna i dostojna jednocześnie. Muśnięte czerwoną szminką usta dziewczyny kusząco otaczały brzeg szklanki, a długie rzęsy rzucały cienie na zaznaczone różem policzki, kiedy opuściła powieki. W niczym nie przypominała Genevieve, która – choć ładna – miała w sobie coś prymitywnego. Wcześniej sądził, że ciemna karnacja panny Castein oraz jej niepohamowanie w słowach jest pociągające, ale widząc delikatne rysy Weasley oraz jej niemal zlęknione i niewinne spojrzenie, tak nie pasujące do surowego otoczenia, zmienił zdanie.
- Ognistą – powiedział do barmana, nie odrywając wzroku od jej ust.  Po chwili zwrócił się do niej: - Nie schlebiaj sobie.
Prychnęła, kręcąc szklanką i wprawiając whisky w ruch.
- To niezbyt przyjemny przypadek, że się tu oboje znaleźliśmy w tym samym czasie – dodał, chwytając swojego drinka, którego barman podsunął w jego stronę. Przez chwilę milczeli, każde zajęte własnymi myślami. Weasley beznamiętnie obserwowała wir, który powstał w jej szklance, a on przyglądał się jej, przypominając sobie wizerunek Rose Weasley z Hogwartu i porównując go z obecnym. Jednocześnie zastanawiał się, co takiego stało się w Londynie, że rzuciła wszystko i przeprowadziła się do Francji.
- Nie wiedziałem, że nauczycielkę Historii Magii stać na tak ekstrawagancji bar – powiedział, opierając się łokciem o blat baru i spoglądając na nią znad szklanki. Uniosła do góry brew dosłownie na sekundę, po czym prychnęła.
- Cóż, teoretycznie nie, ale co mi tam… Nie jestem już nauczycielką – odpowiedziała. Upiła szybki łyk i krzywiąc się, spojrzała na niego, wskazując go palcem. – Dzięki tobie.
Odstawiła szklankę na podkładkę.
Uśmiechnął się półgębkiem, powstrzymując od śmiechu. Weasley, przychodząca do baru, by topić swoje smutki… Niesamowity widok.
- I co teraz zrobisz? – spytał, autentycznie ciekawy.
- Cóż… Teraz, kiedy już nie pracuję i, teoretycznie, nie stać mnie ani na ten bar, ani na moje mieszkanie… Wygląda na to, że jestem bezdomna. – Zaśmiała się sztucznie, wymuszonym śmiechem. – Coś wymyślę – dodała. Dopiero kiedy nastała między nimi krótka cisza, Malfoy zorientował się, że w tle grała muzyka. Jakieś ciche dźwięki pianina i gitary próbowały umilić klientom wieczór.
- Zawsze możesz wrócić do Londynu – powiedział, próbując wyciągnąć z niej nieco więcej informacji. Sądząc po szklanym spojrzeniu, Weasley spędziła już w Chaudron trochę czasu i liczył, że drink, który właśnie piła nie był jej pierwszym i alkohol rozwiąże jej język. Był ciekaw dlaczego w ogóle wyjechała z Anglii, dlaczego nie wyszła za Dobsona, dlaczego uczyła w szkole. Z jej wynikami w Hogwarcie mogłaby być kimkolwiek, wiedział o tym i nie zamierzał zaprzeczać i – jeśli miał być szczery – zawsze sądził, że Weasley zostanie w Ministerstwie Magii. Wcale nie było tak, że jej żałował i, prawdę mówiąc, było mu na rękę, że jednak nie pracowała w Ministerstwie, ale mimo wszystko – był ciekawy!
Zaśmiała się, tym razem szczerze, po czym wychyliła szklankę i wypiła jej zawartość. Wskazała barmanowi, by jej dolał, a następnie obróciła się na krześle i zeskoczyła na podłogę. Nie odpowiedziała na jego pytanie, jedynie obróciła się na pięcie i powędrowała do toalety. Malfoy obserwował jak znika za drzwiami, a kiedy już jej nie widział, dopił drinka. Jego wzrok spoczął na torebce, którą Weasley zostawiła na stołku. Była otwarta, a ze środka wystawały jakieś papiery. Wiedział, że szperanie w cudzych rzeczach, zwłaszcza w kobiecej torebce, jest niegrzeczne, ale nigdy nie przestrzegał takich zasad, dlatego przysunął ją bliżej siebie i zajrzał do środka.
Papiery okazały się być wypowiedzeniem umowy najmu mieszkania. Kilka kartek zapisanych drukowanym pismem nie było interesującą lekturą. Przejrzał resztę i znalazł list w języku angielskim. Pospiesznie przejechał wzrokiem po słowach. Szybko zorientował się, że nadawcą był Dobson, który przepraszał Rose za wszystko, co jej uczynił. Twierdził, że nie miał zamiaru jej skrzywdzić oraz zapewniał o jego miłości do niej. Stara śpiewka.
I właśnie wtedy uwagę Scorpiusa przykuła inna kartka. Leżała w torebce w nieładzie, a u szczytu znajdowała się pieczątka prywatnej kliniki zajmującej się płodnością. Były to wyniki badań i choć Scorpius nie znał się na medycynie, słowo „POZYTYWNE” nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Nagle poczuł się głupio. Nie powinien był szperać w jej rzeczach.
- Nie ładnie, panie Malfoy. – Usłyszał jej głos tuż przy swoim uchu, nim zdążył odłożyć papiery na swoje miejsce. Odwrócił głowę, napotykając jej twarz bardzo blisko swojej. Spojrzała na niego, a w jej oczach kryła się złość, która desperacko próbowała wydostać się na zewnątrz.
Nie odpowiedział, dziwnie onieśmielony jej bliskością. Dotarł do niego zapach jej słodkich, ale nie mdłych perfum, mieszając mu w głowie. Poprawił się na krześle, nie chcąc okazać napięcia, jakie wywołało w jego ciele jej pojawienie się. Weasley obeszła go i usiadła na swoim miejscu, zatrzaskując torebkę. Poprosiła barmana o „coś mocniejszego”, ale już nie spojrzała na blondyna. Kiedy dostała kieliszek z czystą wódką, wychyliła go jednym ruchem i odstawiła pusty na blat z hukiem. Wydała z siebie głośne westchnięcie, nie mające nic wspólnego z ulgą, po czym zaśmiała się sztucznie, spuszczając głowę.
- Ironia, prawda? – powiedziała, mając na twarzy ten słodko-gorzki uśmiech porażki. - Mój ojciec ma pięcioro** rodzeństwa! Wszyscy mają dobre życie, od wszystkich się czegoś oczekuje… I oto jest, czarna owca rodziny, Rose Weasley, niezamężna, bezrobotna, bezpłodna.
Malfoy siedział obok i przyglądał się profilowi jej twarzy. Widział wzbierające łzy, których za wszelką cenę nie chciała uronić. Zaciskała piąstki, ułożone na blacie obok kieliszka, a mięśnie jej policzków drgały od powstrzymywanej złości. Wciąż na niego nie patrzyła, choć może to i dobrze. Czuł się niezręcznie. Rose wyglądała, jakby lada chwila tama, która blokowała wypływ jej emocji, miała pęknąć. Pierwszy raz w życiu pożałował, że wtargnął do czyjegoś życia całkowicie niechciany.
- Cholerna Adelajda Dobson siedzi w swoim pałacu i zaciera dłonie, tylko czekając aż wrócę do Londynu, żeby mogła zrzucić tą bombę.  A jej synek, Charles, nie jest w stanie się jej przeciwstawić, toteż się nie odzywa i pokornie przyjmuje polecenia… Bo niby kto wpadł na pomysł przeprowadzić badanie przed ślubem? – prychnęła. Zeskoczyła ze stołka i obróciła się w jego stronę.
- I było już okej. Pozbierałam się, wyjechałam, znalazłam pracę. Zaczęłam nowe życie. A potem zjawiłeś się ty i doprowadziłeś do mojego zwolnienia. – Po jej lewym policzku spłynęła jedna łza. Pociągnęła nosem. – W dodatku upijam się w cholernie drogim barze i użalam się nad sobą w twoim towarzystwie. Chyba już niżej nie mogę upaść. – Wytarła twarz wierzchem dłoni. Dopiero po dłuższej chwili milczenia dodała: – Cóż, myślę, że odpowiedziałam na wszystkie twoje pytania.
Chwyciła swoją torebkę i ruszyła w stronę schodów. Stukot jej obcasów niemal natychmiast został zagłuszony przez dźwięki gitary. Muzyka zaczynała go irytować. Wciąż przetwarzał informacje, których mu dostarczyła. Przez chwilę miał wrażenie, że to jakiś mało śmieszny żart. Jednak nikt się nie śmiał. I choć nigdy specjalnie nie lubił Weasley, i w życiu by się jej do tego nie przyznał, uważał, że zasługiwała na coś lepszego niż samotne noce w barze. Na coś dobrego. Jeśli kiedyś w przeszłości zdarzało mu się o niej myśleć, to zawsze widział ją w roli dobrej żony, stojącej u boku męża, kochającej matki, kobiety sukcesu. Taki obrazek do niej pasował. Rzeczywistość była jednak inna, a Rose Weasley, którą sobie wyobrażał nie była prawdziwa, była jedynie odbiciem w krzywym zwierciadle.
I właśnie przed chwilą roztrzaskał owe zwierciadło, dostrzegając chowającą się za nim osobę. Roztrzaskaną jak to wyobrażone lustro… Ale jakże piękną. Przed jego oczami pojawiło się wspomnienie jej włosów, delikatnie otulających zaróżowione policzki, długich rzęs, rzucając cień i kuszących ust, pełnych i krwiście czerwonych, które zagryzała.
Niewiele się zastanawiając, zerwał się ze swojego miejsca i szybkim krokiem przemierzył salę. Gryfonka zdążyła już zejść na parter. Właśnie otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Poszedł za nią, a kiedy znalazł się na zewnątrz, chwycił ja za łokieć i obrócił w swoją stronę. Poddała się jego woli, wydając tylko krótki, zaskoczony krzyk. Zaraz jednak wpadła w jego ramiona i, nim zdążyła zareagować, pochylił się i pocałował ją.

~*~


Pokój spowijał półmrok. Księżyc, który wzniósł się ponad horyzont i świecił tej nocy intensywnie, był jedynym źródłem światła. W pomieszczeniu unosił się jego blask, zabarwiając meble na srebrzysty kolor. Jednak ciemność nie była ich wrogiem. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Scorpius przysunął się do Rose, całując ją mocno. Sprawnymi palcami rozpiął jej bluzeczkę i, odchylając materiał na boki, zjechał ustami na kobiecy dekolt. Czuł jej drobne dłonie w swoich włosach.
Jej skóra pachniała perfumami i balsamem do ciała. Była miękka i zdawała się smakować owocami za każdym razem, kiedy dotykał jej swoimi ustami. Wargi, o kształcie tak odmiennym od wąskich ust Genevive, rozchylały się, kusząc go. Wszystkie te doznania działały na niego pobudzająco i tylko siłą woli powstrzymywał się, żeby natychmiast nie zerwać z nich obu tej ostatniej bariery, jaką stanowiły ubrania.
Powrócił do karminowych ust, napierając na nią, aż uderzyli w ścianę. Pozwolił jej zaczerpnąć powietrza, całując szyję. Dłońmi wędrował po jej ciele, badając każdą krzywiznę. Podwinął jej spódnicę, zaciskając palce na pełnych udach. Opuściła swoje dłonie wzdłuż jego klatki piersiowej i odpięła guziki koszuli. Odsunął się nieco, by pozwolić jej zsunąć ją po jego ramionach. Biały materiał opadł na podłogę bezszelestnie. Scorpius spojrzał na Weasley. W srebrzystym świetle księżyca jej jasne ciało wydawało się być niemal białe, przejrzyste, nieskalane. Przez chwilę zastanawiał się, czy ta kobieta jest prawdziwa. Wyglądała pięknie i  kusząco. Zdawała się być wyrzeźbiona z mgły, krucha i delikatna. Nietrwała. Jednak jej chłodne dłonie na jego piersi świadczyły o tym, że jest jak najbardziej realna. A koronkowy biustonosz oraz czerwone usta sprawiały, że była warta grzechu.
Zdjęła swoją bluzkę, a wtedy on znów się do niej przysunął, obdarowując pocałunkami jej szyję i dekolt. Zjeżdżał ustami coraz niżej, i nawet owy biustonosz nie stanowił dla niego przeszkody. Ręką zsunął go w dół, odsłaniając kształtną pierś. Językiem zaznaczył ślad wokół różowego sutka, drażniąc i pobudzając wrażliwe miejsce. Usłyszał głębokie westchnięcie Rose i uśmiechnął się.
Wyprostował się, spoglądając jej w oczy, kiedy sięgnął dłonią między kobiece uda. Na policzki Weasley wypłynął gorący rumieniec, a tęczówki błyszczały w oczekiwaniu. Otworzyła szerzej usta i wzdrygnęła się, kiedy materiał jej stringów pękł pod wpływem jego siły tuż przy jej rozpalonej skórze. Była gorąca i mokra, a on, czując to jak na niego reagowała, nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Rozpiął swoje spodnie i wszedł w nią, unosząc ją nieco do góry. Oplotła nogami jego pas, otaczając go swoim ciepłem i odważnie patrzyła mu w oczy.
W ciągu nocy jeszcze kilkakrotnie zawstydzili księżyc i dopiero nad ranem, kiedy Scorpius leżał obok pogrążonej we śnie Rose, miał czas, by pomyśleć. Z rękami podłożonymi pod głowę spoglądał w sufit, wsłuchując się w miarowy oddech Weasley. Jeszcze nigdy nie czuł się tak… sam nie wiedział jak. Był zmęczony, jasne, ale równocześnie odczuwał dziwną radość i spełnienie. Nawet dziki seks z Genevive nie wprawiał go wcześniej w taki nastrój. Przekręcił się na bok, wpatrując się w jasne plecy byłej Gryfonki. Na lewej łopatce miała trzy pieprzyki, które układały się w idealny trójkąt równoboczny. Dowiedział się o tym dopiero dzisiaj, a przecież znali się tyle lat. Ale niby skąd miał o tym wiedzieć, jeśli nigdy nie byli ze sobą blisko? Dlaczego?
Rose obudziła się, kiedy słońce było już nad horyzontem. Usiadła na łóżku, spuszczając stopy na chłodną posadzkę. Obejrzała się ponad ramieniem na śpiącego obok Malfoya. Był spokojny i pogrążony we śnie. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym wstała i pozbierała swoje ubrania, poruszając się na palcach, by go nie obudzić. Ubrała się w łazience i rozczesała dłonią włosy. Z torebki wyjęła kosmetyczkę i poprawiła swój wygląd, a następnie wróciła do pokoju. Stanęła w nogach łóżka i jeszcze raz przyjrzała się Scorpiusowi. Doskonale wiedziała, co się wydarzyło, i że była to tylko jednorazowa przygoda. Nie była głupia, kiedy Ślizgon się obudzi od razu wyjdzie i zapomni o wszystkim. Nie chcąc być tą, która zostanie porzucona, pozbierała resztę swoich rzeczy i skierowała się do wyjścia. Dopiero na korytarzu założyła buty i weszła do windy, uśmiechem witając starszą panią z pieskiem.


* Chaudron (fr.) – kocioł.
** Cała gromadka dzieciaków Molly i Artura liczy oczywiście 7 osób: Billa, Charliego, Pery’ego, Freda, George’a, Rona i Ginny. W treści nie brałam pod uwagę Freda, który zginął.  

aut. Parabola

5 komentarzy:

  1. Poczułam się dumna, że opublikowałyście ten fragment :)
    Dzięki wielkie za opublikowanie i za zalinkowanie piosenki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu jakie to było... sensualne. Nie wiem, jak to określić. Ale ja to... czułam. Zajebiście, cudnie i wspaniale <3 Gratuluję <3
    C

    OdpowiedzUsuń
  3. Napisałam taki długi, piękny komentarz wczoraj, dziś wchodzę, paczę - komentarza nie ma.
    Tak to jest jak się bierze za komentowanie po czterech piwach...
    Więc od początku: ej, to jest najlepsza miniaturka jaką czytałam kiedykolwiek! Jest, no, wybitna.
    Wszystkie jest takie w Twoim stylu i jednocześnie jeszcze lepsze. Klimat, postacie, narracja - mistrzostwo.
    Jedyna wada to to, że to właśnie jednoczęściówka, a jak się czyta, chce się więcej i więcej.
    Zakończenie jest tak intrygujące i tajemnicze, że jak wpadnie Ci kiedyś do głowy, żeby to kontynuować to masz mojego maila - poproszę od razu!

    xoxo
    Aprilias :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rose wyszła - a życie potoczyło się dalej...
    Ta miniaturka mogła by być doskonałym prologiem, twojego, nowego opowiadania Parabolo. :)
    Takie miniaturki mogłabym czytać bez ustanku. :)

    Pozdrawiam Lily M. ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest świetny przykład miniaturki - nieprzerysowana prezentacja wycinka z życia, intensywnego wycinka ;) Delikatna zapowiedź, że mogłoby być to coś więcej, a jednocześnie prawie natychmiastowe zablokowanie jakichkolwiek domniemań na temat "co było dalej..." Genialne.

    OdpowiedzUsuń