piątek, 4 października 2013

Miniaturka Bezczelnej i Hippie


- Przestaniesz w końcu? – zirytowała się Rose odgarniając swoje rude włosy na plecy.
- Ale, ale, ale...
- Ale co? James, zaczynasz być irytujący. Czy to takie trudne do zaakceptowania?
- Scorpius jest naszym przyjacielem! – wybuchnął Potter.
- Tym bardziej powinieneś się cieszyć, może niedługo bedzie należał do rodziny – zaśmiała się Rose.
- Och, James, dałbyś już jej spokój... – westchnął Albus.
- A czemu ty jesteś taki spokojny? – oburzył się James.
- Spotykają się od roku, co mam ich ukżyrzować?
- ROKU?! ROKU?!
- Ups... – Al spojrzał na Rose z miną niewiniątka.
- Sądząc po tych dzikich odgłosach zakładam, że James dowiedział się o Rose i Scorpiusie? – zaświergotała Lily wchodząc tanecznym krokiem do sypialni chłopców.
- I ty, Brutusie... – James obrzucił ją morderczym spojrzeniem.
- Ach, James, kiedy już się uspokoisz, to powiem wam, co ciekawego się dowiedziałam...
- Rose spotyka się ze Scorpiusem, a ty masz coś ciekawego do powiedzenia?
- Och zamkij się już James – warnkęła Rose machając różdżką i w jednej sekundzie Potter stracił głos. Wyraźnie usiłował coś powiedzieć i choć jego usta poruszały się z zawrotną prędkością, nie wydawał już żadnych dźwięków.
- No, skoro starzy olali nas w tym roku i wszyscy postanowili udać się na wycieczkę na rajskie wyspy zostawiając nas na pastwę tego ponurego, nie-słonecznego zamczyska...
- Lily – przerwał jej Al. – Czy twoja przemowa ma jakąś puentę? Jeśli tak, to możesz przejść prosto do niej.
- Och, no dobrze. Zauważyliście, że każdego roku cieplarnie są zamykane na cztery spusty?
- No i co z tego? – zapytała podejrzliwie Rose.
-To, że nie zamykają ich bez powodu.
- Co masz na myśli? – zapytał z zaciekawieniem Al.
- Cóż, przypadkiem usłyszałam rozmowę dyrektora z profesor Drum...
- Masz na myśli podłuchałaś w pelerynie niewidce – zauważyła Rose.
- A co to za różnica?
Al i Rose spojrzeli na siebie znacząco i wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Nieważne. Ważne jest to, co usłyszałam. Podobno zamykają cieplarnie w wigilię, bo od kilku lat, w wigilię właśnie, wychodzą z nich kościotrupy. Profesor Drum sama widziała. Nauczyciele próbowali używać magicznych zaklęć, żeby się ich pozbyć, ale nic nie poskutkowało. Jeden z belfrów został nawet przez nich uśpiony, ale inni go uratowali. Nazywają to Balem Żywych Trupów...
- Zaraz, zaraz, chcesz powiedzieć, że w wigilię po Hogwarcie spacerują sobie trupy? – zapytała Rose z odrazą.
- Cóż, teraz już nie, drzwi cieplarni są pozamykane. Ale dlaczego zawsze to robią pozostaje zagadką. Co dziwniejsze, tego samego roku, kiedy kościotrupy pojawiły się po raz pierwszy, zaginął profesor Bubbly.
- Więc, co sugerujesz? – zapytał Al z łobuzerskim uśmiechem.
- Cóż, najwyższy czas się dowiedzieć, o co chodzi... – przerwała czując, jak coś szarpie jej ramię. – James na litość boską! – zirytowała się.
- Oddam ci głos, jeżeli się zamkniesz na temat Rose i Scorpiusa – zarządził Al.
Starszy Potter kiwnął twierdząco głową. Rose machnęła różdżką.
- Czy ty mnie... Ty mnie WYCISZYŁAŚ?!
- Sam wiesz, jaki irytujący potrafisz być – skwitowała Rose. – A teraz się zamknij. Musimy zawołać Scorpiusa i opracować plan działania – uśmiechnęła się łobuzersko.

***

- Nudzi mi się – marudził James.
- Och, zamnkij się już, siedzimy tu dopiero od dwóch godzin, jeszcze cała noc przed nami – odpowiedział Albus.
- Przypomnij mi jeszcze raz dlaczego nie mogliśmy się włamać do cieplarni jutro rano, tylko musimy tu siedzieć całą noc i cały jutrzejszy dzień? – dopytywał się James.
- Ile razy mamy powtarzać? Profesor Drum zabezpiecza drzwi zaklęciami - zaczęła Rose, - a nie jestem pewna czy mogłabym je obejść, zwłaszcza, że mogą być inne zabezpieczenia, o których nie wiemy.
- A to znaczy przyjacielu, że będziesz musiał poczekać... – dodał Scorpius. – Słyszycie?
- Tak... – wyszeptała Lily. – Blokują drzwi.
- Okej, pomyślmy więc, co wiemy – zaczął Hugo. – To trwa 8 lat, każdego roku tak samo, każdego roku w wiglię.
- Samopowtarzający się czar? – zastanawiała się Rose.
- Potrzeba dużych umiejętności, żeby taki wyczarować – zauważył Scorpius.
- Takich, jakie posiadał profesor Bubbly, na przykład? – odpowiedział James.
- Tak! Ale po co miałby to robić? Nie został wyrzucony, ale zaginął dokładnie w wigilię. Chyba, że te stwory nie są jego zaklęciem, ale jego katami... – mruknęła Lily.
- Cóż, teraz i tak nie mamy wyjścia. Raczej mało prawdopodobne, że uda nam się wydostać, okna też są chronione – powiedział Scorpius. – Nie mamy wyjścia, tylko czekać.

20 godzin później
- Zostało jeszcze jekieś żarcie? – zapytał James.
- Masz – odowiedział Hugo rzucając mu kilka muffinek.
- Robi się ciemno, niedługo się zacznie... – zauważyła Lily.
Nagle wszyscy usłyszeli zgrzyt w drugim końcu cieplarni. Potem znów i jeszcze raz.
- Okej, to nie brzmi zachęcająco... – mruknęła Rose.
Skrzypienie nie ustawało, stwawało się coraz głośniejsze, w pomieszczeniu zrobiło się chłodno. Uczniowie mogli zobaczyć srebrzystą parę wydobywającą się z ich ust.
- Zrobiło się tak dziwnie... zimno... – zauważył Albus.
- Słyszyce? Kroki... – wyszeptała Lily.
Wszyscy zwrócili się w stronę z której dochodziły odgłosy, zdawało się jakby drugi koniec cieplarni pociemniał jeszcze bardziej, skrzypienie nie ustawało, a kroki stawały się coraz głośniejsze.
- Czy wy też czujecie się dziwnie senni? – zapytał Scorpius głośno ziewając.
- Mhm... – mruknęła Rose opierając się na jego ramieniu.
- To musi być jakiś czar... zasypiamy... – wymamrotał Hugo, a zaraz po tym osunął się na ziemię.

Rose próbowała otworzyć oczy, ale od razu je zmróżyła, światło było zbyt jasne. Spróbowała znowu, tym razem było nieco lepiej, i jeszcze raz. W rzeczywistości światło nie było tak jasne, tylko płomień z różdżki.
Podniosła się energicznie i rozejrzała dookoła. Jej kuzynostwo i Scorpius wciąż spali. Wszysy leżeli obok siebie w rogu pomieszczenia.
- Co to za zapach.. fuj.. – skrzywiła się Rose.
- To byłbym ja... Tak mi się wydaje... Nie brałem porządnej kapieli od ośmiu lat, mam do dyspozycji tylko mały kran – usłyszała za sobą.
Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę wypełzającego z ciemności. Miał długą siwą brodę i długie włosy w tym samym kolorze, potargane, w nieładzie, jakby od bardzo dawna nikt się nimi nie zajmował. Jego skóra była sucha, z plamami od starości, policzki zapadnięte. Szare oczy zdawały się być puste w środku. Jego szata była stara, obszarpana, brudna, zapewne od czołgania się po podłodze.
- Kim jesteś? – zapytała nerwowo szukając swojej różdżki w kieszeni.
- Twoja różdżka oświetla pokój. Cóż, nazwijmy to pokojem...
- Kim jesteś? – zapytała ponownie.
- Kiedyś, dawno temu byłem profesorem Bubblym.
- A teraz?
- Teraz możesz mnie nazywać Bubbly.
- Rose... – wymamrotał Scorpius przez sen.
- Widzę, że twoi przyjaciele już się budzą, doskonale...
- Dlaczego? – zapytała niepewnie.
- Czas kolacji – wyszeptał.
- Nie masz na myśli nas jako dania głównego, nie jesteśmy smaczni, mogę zagwarantować...
Mężczyzna wybuchnął gromkim śmiechem.
- Och, dziecko, nie mogę nawet postawić kroku, jak miałbym was wrzucić do wielkiego kotła, którego nawet nie posiadam?
- A co z twoimi trupimi przyjaciółmi? Tuż zanim zasnęłam, mogę przysiąc, że widziałam jednego.
- Poczekam z wyjaśnieniami, aż twoi przyjaciele sie obudzą. Jestem stary i zmęczony, by się powtarzać.
- Kiedy się obudzą?
- Za niedługo... Właściwie to nie mam pojęcia.
- Nie masz... Żarty sobie stroisz? Mniemam, że to twoje zwierzątka nas tak urządziły?
- Długa historia...
- To musi być jakiś żart.. – mruknęła zerkając na swoich przyjaciół.
Usiadła na podłodze wpatrując się w starca. Obserwowała każdy jego ruch, każde mrugnięcie. Czuła się nieswojo, jakby coś miało się wydarzyć.
Minuty mijały i nic się nie zmieniało. Uczniowie nadal pogrążeni byli we śnie, starzec niemal nie ruszył się z miejsca, a Rose bacznie obserwowała czekając na cokolwiek, jakikolwiek ruch.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytała w końcu.
- Nie wydaje mi się, że naprawdę chciałabyś wiedzieć.
- Świetnie... – mruknęła. – Czemu ja już się obudziłam, a oni jeszcze śpią?
- Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to zależy od osoby, jedni są bardziej, lub mniej podatni na działanie takich czarów. Najwyraźniej jesteś bardziej odporna, niż reszta.
- Rose... – mruknął Scorpius.
- Tu jestem – odpowiedziała.
- Gdzie my jesteśmy? – zapytał zaspany, gdy jego pczy przyzwyczaiły sie do światła.
- Nie mam pojęcia.
- Potter! – zawołał blondyn szturchając Albusa.
- Są pod działaniem czaru, musimy czekać, aż sami się obudzą
- Cudownie – mruknął.
Mijały kolejne minuty, może godziny, czas zdawał się dłużyć w nieskończoność. Uczniowie budzili się pojedynczo co jakiś czas, aż Hugo ockął się jako ostatni. Żadne z nich nie było w nastroju do rozmów, choć wszyscy mieli wiele pytań, na które nie znali odpowiedzi. Byli w jakimś ponurym miejscu, nie wiedząc dokładnie gdzie, może nawet nie znajdowali się już w Hogwarcie? Zostali porwani przez żywe kościotrupy, a przed nimi lezy pełzający starzec.
- Skoro już jesteśmy w komplecie, możesz nam powiedzieć, gdzie do diabła jesteśmy? – zaczęła Rose, lekko zdenerwowana.
- Skoro koniecznie chcecie wiedzieć, jesteśmy w katakumbach pod Hogwartem – odpowiedział starzec zdawkowym tonem.
- W Hogwarcie nie ma katakumb – oburzyła się Lily.
- Też tak myślałem, dopóki tu przypadkiem nie wpadłem.
- Przypadkiem tu wpadłeś? Jak? – zirytowała się Rose.
- Chciałem tylko zerknąć na mandragory w wigilijny wieczór, maleństwa na pewno czują się teraz samotne... – westchnął starzec. – Ale poczułem chłodny wiatr na moich nogach, więc zajrzałem pod stół, żeby zobaczyć skąd wiatr może pochodzić, mandragory potrzebują dużo ciepła. Musiałem coś przypadkowo nacisnąć i wylądowałem tutaj. Złamałem obie nogi upadając z tak wysoka, nie potrafiłem ich złożyć, dlatego teraz nie mogę chodzić. Moja różdżka była dość mocno pęknięta. Zdołałem jedynie zaświecić jeden lampion na korytarzu, tuż obok. I wypowiedzieć jedno zaklęcie, by sprowadzić pomoc, kiedy moja różdżka rozpadła się całkowicie. I ostatnie zaklęcie nie wyszło do końca, jak planowałem. W każdą wigilię kościotrupy zaczęły wychodzić z grobów i szukać dla mnie pomocy, ale oczywiście tylko odstraszały wszystkich... Aż do teraz...
- Chwila, chcesz powiedzieć, że jesteś profesorem Bybblym, który zaginął osiem lat temu w wigilię? – dopytywał się Al.
- Tak... Cóż, nie jestem pewien, czy wciąż mogę się nazywać profesorem...
- Jeśli to wszystko prawda, jakim cudem przeżyłeś osiem lat bez jedzenia i picia?
- Miałem tego pod dostatkiem. Na korytarzu, który oświetliłem jest mały kran, co oznacza, że ktoś wiedział o tych katakumbach całkiem niedawno. Cóż, niedawno z punku widzenia całej historii Hogwartu.  A nieco dalej jest zsyp dla resztek z hogwarckich stołów. Może to nie jest pierwszej klasy jedzenie, ale utrzymało mnie przy życiu. Nie mogłem się zbytnio oddalić od tego miejsca ze względu na moje nogi. Tu przynajmniej miałem co jeść i co pić. Nie mogłem ryzykować, że nie znajdę tego miejsca, jeśli się zgubię.
- Dobra, gdzie ten korytarz? – zapytała Rose zbierając swoja różdżkę z podłogi.
- Był tutaj... gdzie ta ściana teraz... – mruknął starzec.
James podszedł do wskazanego miejsca.
- To by wiele wyjaśniało, nie? Dlaczego ktoś miałby urządzić zsyp dla resztek tuż obok katakumb? Chyba, że nie wiedzieli o istnieniu tych katakumb. Przejście musiało być ukryte, ale profesor musiał je otworzyć, kiedy tutaj wpadł... A teraz się zamknęło...
- I co robimy? – zapytał Hugo.
- Szukamy kamieni, dźwigni, dziur w ścianach, czegokolwiek... – zarządził James.
- Czekajcie. Przejście nadal było otwarte, kiedy tu wpadliśmy. Kiedy się obudziłam, profesor wczołgał sie tutaj, czyli przejście było wciąz otwarte, tak? – zapytała Rose.
- Cóż, no tak – odpowiedział starzec.
- To nie kamienie, ani dziury w ścianie. To musi być w podłodze... – mruknęła Rose, po czym zaczęła dreptać małymi kroczkami w miejscach, po których pełzał starzec. Nie było to trudne, zostawiał czyste ślady na zakurzonej podłodze.
Nagle usłyszeli ciche kliknięcie i zobaczyli przejście.
- Rose, jesteś genialna – mruknęła Lily.
- Okej idziemy, tylko omijajcie to miejsce – zarządziła Rose. – Chłopaki, poniesiecie profesora, będzie szybciej.
- Dlaczego my? – oburzył się James.
- Bo nie ja i Lily. Jesteśmy dziewczynami.
Chłopcy z niezadowolonymi minami podniesli starca i ruszyli za Gryfonkami. Mineli przejście i znalezli się na oświetlonym korytarzu. Zauważyli mały kran. Szli dalej i po chwili poczuli zapach zepsutego jedzenia, ale i przyjemny zapach świerzo upieczonych bułeczek.
- Jeśli jest tu kran, i jest zsyp na jedzenie, musi być też wyjście – stwierdziła Lily.
Szli dalej przed siebie, Rose oświetlała drogę swoją różdżką. Korytarz zdawał się nie mieć końca.
- Idziemy już z godzinę, daleko jeszcze? – wysapał Hugo.
- Nie wiem... – mruknęła Rose. Robi się coraz cieplej, to znaczy, że musimy być gdzieś blisko... drewnianej ściany?
- Co? – zdziwił się Al.
- Drewniana ściana... Spróbuje się jej pozbyć – mruknęła Rose, po czym zaczeła szeptać różne zaklęcia.
- Rose, kochanie, na pewno wiesz co robić? Czekamy już z piętnaście minut... – powiedział nieśmiało Scorpius, ale zamilkł widząc mordercze spojrzenie Gryfonki.
- Nie chcesz po dobroci to spóbujemy siłą – warknęła Rose. – Odsuńcie się! Bombarda Maxima!
Usłyszeli wybuch, a w powietrzu latały skrawki materiału i pyłu. Z drugiej strony otworu dochodziło jasne światło i nerwowe głosy.
- Idziemy – zarządziła Weasleyówna.
 Kiedy tylko przekroczyli próg zobaczyli tuzin wycelowanych w nich różdżek.
- Weasley, Potter, Malfoy... Czemu mnie to nie dziwi? – usłyszeli znajomy głos.
- Panie dyrektorze, my... – zaczął Albus, ale mężczyzna przerwał mu gestem ręki.
- Żadnych wymówek tym razem, Potter.
- Znaleźliśmy profesora Bubbly! – wybuchł James.
- Arthur! – wrzasnął. – Co ci się stało? Wyglądasz okropnie!
- Długa historia, przyjacielu... te dzieciaki mi pomogły...

***

- Nie mogę uwierzyć, że nie dostaliśmy żadnej nagrody... – burzył się James.
- Ciesmy sie, że nas nie wyrzucili, złamalismy chyba kazdy możliwy punk regulaminu, a  Thatcher to nie Dumbledore – odpowiedziała Lily.
- Ech może masz rację...
- Mam nadzieje, że w przyszłym roku Kostek porwie Thatchera... – mruknęła Rose.
- Jak to? – zdziwił się Scorpius.
- Bubbly nigdy nie odczarował kościotrupów... – powiedziała Rose uśmiechając się łobuzersko i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Koniec.

Bezczelna & Hippie in the City



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz