- Przestaniesz w końcu? –
zirytowała się Rose odgarniając swoje rude włosy na plecy.
- Ale, ale, ale...
- Ale co? James, zaczynasz być
irytujący. Czy to takie trudne do zaakceptowania?
- Scorpius jest naszym
przyjacielem! – wybuchnął Potter.
- Tym bardziej powinieneś się
cieszyć, może niedługo bedzie należał do rodziny – zaśmiała się Rose.
- Och, James, dałbyś już jej
spokój... – westchnął Albus.
- A czemu ty jesteś taki
spokojny? – oburzył się James.
- Spotykają się od roku, co mam
ich ukżyrzować?
- ROKU?! ROKU?!
- Ups... – Al spojrzał na Rose
z miną niewiniątka.
- Sądząc po tych dzikich
odgłosach zakładam, że James dowiedział się o Rose i Scorpiusie? –
zaświergotała Lily wchodząc tanecznym krokiem do sypialni chłopców.
- I ty, Brutusie... – James obrzucił
ją morderczym spojrzeniem.
- Ach, James, kiedy już się
uspokoisz, to powiem wam, co ciekawego się dowiedziałam...
- Rose spotyka się ze
Scorpiusem, a ty masz coś ciekawego do powiedzenia?
- Och zamkij się już James –
warnkęła Rose machając różdżką i w jednej sekundzie Potter stracił głos. Wyraźnie
usiłował coś powiedzieć i choć jego usta poruszały się z zawrotną prędkością,
nie wydawał już żadnych dźwięków.
- No, skoro starzy olali nas w
tym roku i wszyscy postanowili udać się na wycieczkę na rajskie wyspy
zostawiając nas na pastwę tego ponurego, nie-słonecznego zamczyska...
- Lily – przerwał jej Al. – Czy
twoja przemowa ma jakąś puentę? Jeśli tak, to możesz przejść prosto do niej.
- Och, no dobrze.
Zauważyliście, że każdego roku cieplarnie są zamykane na cztery spusty?
- No i co z tego? – zapytała
podejrzliwie Rose.
-To, że nie zamykają ich bez
powodu.
- Co masz na myśli? – zapytał z
zaciekawieniem Al.
- Cóż, przypadkiem usłyszałam
rozmowę dyrektora z profesor Drum...
- Masz na myśli podłuchałaś w
pelerynie niewidce – zauważyła Rose.
- A co to za różnica?
Al i Rose spojrzeli na siebie
znacząco i wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Nieważne. Ważne jest to, co
usłyszałam. Podobno zamykają cieplarnie w wigilię, bo od kilku lat, w wigilię właśnie,
wychodzą z nich kościotrupy. Profesor Drum sama widziała. Nauczyciele próbowali
używać magicznych zaklęć, żeby się ich pozbyć, ale nic nie poskutkowało. Jeden
z belfrów został nawet przez nich uśpiony, ale inni go uratowali. Nazywają to
Balem Żywych Trupów...
- Zaraz, zaraz, chcesz
powiedzieć, że w wigilię po Hogwarcie spacerują sobie trupy? – zapytała Rose z
odrazą.
- Cóż, teraz już nie, drzwi
cieplarni są pozamykane. Ale dlaczego zawsze to robią pozostaje zagadką. Co
dziwniejsze, tego samego roku, kiedy kościotrupy pojawiły się po raz pierwszy,
zaginął profesor Bubbly.
- Więc, co sugerujesz? –
zapytał Al z łobuzerskim uśmiechem.
- Cóż, najwyższy czas się
dowiedzieć, o co chodzi... – przerwała czując, jak coś szarpie jej ramię. –
James na litość boską! – zirytowała się.
- Oddam ci głos, jeżeli się
zamkniesz na temat Rose i Scorpiusa – zarządził Al.
Starszy Potter kiwnął
twierdząco głową. Rose machnęła różdżką.
- Czy ty mnie... Ty mnie
WYCISZYŁAŚ?!
- Sam wiesz, jaki irytujący
potrafisz być – skwitowała Rose. – A teraz się zamknij. Musimy zawołać Scorpiusa
i opracować plan działania – uśmiechnęła się łobuzersko.
***
- Nudzi mi się – marudził
James.
- Och, zamnkij się już,
siedzimy tu dopiero od dwóch godzin, jeszcze cała noc przed nami – odpowiedział
Albus.
- Przypomnij mi jeszcze raz
dlaczego nie mogliśmy się włamać do cieplarni jutro rano, tylko musimy tu
siedzieć całą noc i cały jutrzejszy dzień? – dopytywał się James.
-
Ile razy mamy powtarzać? Profesor Drum zabezpiecza drzwi zaklęciami - zaczęła
Rose, - a nie jestem pewna czy mogłabym je obejść, zwłaszcza, że mogą być inne
zabezpieczenia, o których nie wiemy.
-
A to znaczy przyjacielu, że będziesz musiał poczekać... – dodał Scorpius. –
Słyszycie?
-
Tak... – wyszeptała Lily. – Blokują drzwi.
-
Okej, pomyślmy więc, co wiemy – zaczął Hugo. – To trwa 8 lat, każdego roku tak
samo, każdego roku w wiglię.
-
Samopowtarzający się czar? – zastanawiała się Rose.
-
Potrzeba dużych umiejętności, żeby taki wyczarować – zauważył Scorpius.
-
Takich, jakie posiadał profesor Bubbly, na przykład? – odpowiedział James.
-
Tak! Ale po co miałby to robić? Nie został wyrzucony, ale zaginął dokładnie w
wigilię. Chyba, że te stwory nie są jego zaklęciem, ale jego katami... –
mruknęła Lily.
-
Cóż, teraz i tak nie mamy wyjścia. Raczej mało prawdopodobne, że uda nam się
wydostać, okna też są chronione – powiedział Scorpius. – Nie mamy wyjścia,
tylko czekać.
20 godzin później
-
Zostało jeszcze jekieś żarcie? – zapytał James.
-
Masz – odowiedział Hugo rzucając mu kilka muffinek.
-
Robi się ciemno, niedługo się zacznie... – zauważyła Lily.
Nagle
wszyscy usłyszeli zgrzyt w drugim końcu cieplarni. Potem znów i jeszcze raz.
-
Okej, to nie brzmi zachęcająco... – mruknęła Rose.
Skrzypienie
nie ustawało, stwawało się coraz głośniejsze, w pomieszczeniu zrobiło się
chłodno. Uczniowie mogli zobaczyć srebrzystą parę wydobywającą się z ich ust.
-
Zrobiło się tak dziwnie... zimno... – zauważył Albus.
-
Słyszyce? Kroki... – wyszeptała Lily.
Wszyscy
zwrócili się w stronę z której dochodziły odgłosy, zdawało się jakby drugi
koniec cieplarni pociemniał jeszcze bardziej, skrzypienie nie ustawało, a kroki
stawały się coraz głośniejsze.
-
Czy wy też czujecie się dziwnie senni? – zapytał Scorpius głośno ziewając.
-
Mhm... – mruknęła Rose opierając się na jego ramieniu.
-
To musi być jakiś czar... zasypiamy... – wymamrotał Hugo, a zaraz po tym osunął
się na ziemię.
Rose
próbowała otworzyć oczy, ale od razu je zmróżyła, światło było zbyt jasne.
Spróbowała znowu, tym razem było nieco lepiej, i jeszcze raz. W rzeczywistości
światło nie było tak jasne, tylko płomień z różdżki.
Podniosła
się energicznie i rozejrzała dookoła. Jej kuzynostwo i Scorpius wciąż spali.
Wszysy leżeli obok siebie w rogu pomieszczenia.
-
Co to za zapach.. fuj.. – skrzywiła się Rose.
-
To byłbym ja... Tak mi się wydaje... Nie brałem porządnej kapieli od ośmiu lat,
mam do dyspozycji tylko mały kran – usłyszała za sobą.
Odwróciła
się i zobaczyła mężczyznę wypełzającego z ciemności. Miał długą siwą brodę i
długie włosy w tym samym kolorze, potargane, w nieładzie, jakby od bardzo dawna
nikt się nimi nie zajmował. Jego skóra była sucha, z plamami od starości,
policzki zapadnięte. Szare oczy zdawały się być puste w środku. Jego szata była
stara, obszarpana, brudna, zapewne od czołgania się po podłodze.
-
Kim jesteś? – zapytała nerwowo szukając swojej różdżki w kieszeni.
-
Twoja różdżka oświetla pokój. Cóż, nazwijmy to pokojem...
-
Kim jesteś? – zapytała ponownie.
-
Kiedyś, dawno temu byłem profesorem Bubblym.
-
A teraz?
-
Teraz możesz mnie nazywać Bubbly.
-
Rose... – wymamrotał Scorpius przez sen.
-
Widzę, że twoi przyjaciele już się budzą, doskonale...
-
Dlaczego? – zapytała niepewnie.
-
Czas kolacji – wyszeptał.
-
Nie masz na myśli nas jako dania głównego, nie jesteśmy smaczni, mogę
zagwarantować...
Mężczyzna
wybuchnął gromkim śmiechem.
-
Och, dziecko, nie mogę nawet postawić kroku, jak miałbym was wrzucić do
wielkiego kotła, którego nawet nie posiadam?
-
A co z twoimi trupimi przyjaciółmi? Tuż zanim zasnęłam, mogę przysiąc, że
widziałam jednego.
-
Poczekam z wyjaśnieniami, aż twoi przyjaciele sie obudzą. Jestem stary i zmęczony,
by się powtarzać.
-
Kiedy się obudzą?
-
Za niedługo... Właściwie to nie mam pojęcia.
-
Nie masz... Żarty sobie stroisz? Mniemam, że to twoje zwierzątka nas tak urządziły?
-
Długa historia...
-
To musi być jakiś żart.. – mruknęła zerkając na swoich przyjaciół.
Usiadła
na podłodze wpatrując się w starca. Obserwowała każdy jego ruch, każde
mrugnięcie. Czuła się nieswojo, jakby coś miało się wydarzyć.
Minuty
mijały i nic się nie zmieniało. Uczniowie nadal pogrążeni byli we śnie, starzec
niemal nie ruszył się z miejsca, a Rose bacznie obserwowała czekając na
cokolwiek, jakikolwiek ruch.
-
Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytała w końcu.
-
Nie wydaje mi się, że naprawdę chciałabyś wiedzieć.
-
Świetnie... – mruknęła. – Czemu ja już się obudziłam, a oni jeszcze śpią?
-
Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to zależy od osoby, jedni są bardziej,
lub mniej podatni na działanie takich czarów. Najwyraźniej jesteś bardziej
odporna, niż reszta.
-
Rose... – mruknął Scorpius.
-
Tu jestem – odpowiedziała.
-
Gdzie my jesteśmy? – zapytał zaspany, gdy jego pczy przyzwyczaiły sie do
światła.
-
Nie mam pojęcia.
-
Potter! – zawołał blondyn szturchając Albusa.
-
Są pod działaniem czaru, musimy czekać, aż sami się obudzą
-
Cudownie – mruknął.
Mijały
kolejne minuty, może godziny, czas zdawał się dłużyć w nieskończoność. Uczniowie
budzili się pojedynczo co jakiś czas, aż Hugo ockął się jako ostatni. Żadne z
nich nie było w nastroju do rozmów, choć wszyscy mieli wiele pytań, na które
nie znali odpowiedzi. Byli w jakimś ponurym miejscu, nie wiedząc dokładnie
gdzie, może nawet nie znajdowali się już w Hogwarcie? Zostali porwani przez
żywe kościotrupy, a przed nimi lezy pełzający starzec.
-
Skoro już jesteśmy w komplecie, możesz nam powiedzieć, gdzie do diabła
jesteśmy? – zaczęła Rose, lekko zdenerwowana.
-
Skoro koniecznie chcecie wiedzieć, jesteśmy w katakumbach pod Hogwartem –
odpowiedział starzec zdawkowym tonem.
-
W Hogwarcie nie ma katakumb – oburzyła się Lily.
-
Też tak myślałem, dopóki tu przypadkiem nie wpadłem.
-
Przypadkiem tu wpadłeś? Jak? – zirytowała się Rose.
-
Chciałem tylko zerknąć na mandragory w wigilijny wieczór, maleństwa na pewno
czują się teraz samotne... – westchnął starzec. – Ale poczułem chłodny wiatr na
moich nogach, więc zajrzałem pod stół, żeby zobaczyć skąd wiatr może pochodzić,
mandragory potrzebują dużo ciepła. Musiałem coś przypadkowo nacisnąć i
wylądowałem tutaj. Złamałem obie nogi upadając z tak wysoka, nie potrafiłem ich
złożyć, dlatego teraz nie mogę chodzić. Moja różdżka była dość mocno pęknięta.
Zdołałem jedynie zaświecić jeden lampion na korytarzu, tuż obok. I wypowiedzieć
jedno zaklęcie, by sprowadzić pomoc, kiedy moja różdżka rozpadła się
całkowicie. I ostatnie zaklęcie nie wyszło do końca, jak planowałem. W każdą
wigilię kościotrupy zaczęły wychodzić z grobów i szukać dla mnie pomocy, ale
oczywiście tylko odstraszały wszystkich... Aż do teraz...
-
Chwila, chcesz powiedzieć, że jesteś profesorem Bybblym, który zaginął osiem
lat temu w wigilię? – dopytywał się Al.
-
Tak... Cóż, nie jestem pewien, czy wciąż mogę się nazywać profesorem...
-
Jeśli to wszystko prawda, jakim cudem przeżyłeś osiem lat bez jedzenia i picia?
-
Miałem tego pod dostatkiem. Na korytarzu, który oświetliłem jest mały kran, co
oznacza, że ktoś wiedział o tych katakumbach całkiem niedawno. Cóż, niedawno z
punku widzenia całej historii Hogwartu.
A nieco dalej jest zsyp dla resztek z hogwarckich stołów. Może to nie
jest pierwszej klasy jedzenie, ale utrzymało mnie przy życiu. Nie mogłem się
zbytnio oddalić od tego miejsca ze względu na moje nogi. Tu przynajmniej miałem
co jeść i co pić. Nie mogłem ryzykować, że nie znajdę tego miejsca, jeśli się
zgubię.
- Dobra,
gdzie ten korytarz? – zapytała Rose zbierając swoja różdżkę z podłogi.
-
Był tutaj... gdzie ta ściana teraz... – mruknął starzec.
James
podszedł do wskazanego miejsca.
-
To by wiele wyjaśniało, nie? Dlaczego ktoś miałby urządzić zsyp dla resztek tuż
obok katakumb? Chyba, że nie wiedzieli o istnieniu tych katakumb. Przejście
musiało być ukryte, ale profesor musiał je otworzyć, kiedy tutaj wpadł... A
teraz się zamknęło...
-
I co robimy? – zapytał Hugo.
-
Szukamy kamieni, dźwigni, dziur w ścianach, czegokolwiek... – zarządził James.
-
Czekajcie. Przejście nadal było otwarte, kiedy tu wpadliśmy. Kiedy się
obudziłam, profesor wczołgał sie tutaj, czyli przejście było wciąz otwarte,
tak? – zapytała Rose.
-
Cóż, no tak – odpowiedział starzec.
-
To nie kamienie, ani dziury w ścianie. To musi być w podłodze... – mruknęła
Rose, po czym zaczęła dreptać małymi kroczkami w miejscach, po których pełzał
starzec. Nie było to trudne, zostawiał czyste ślady na zakurzonej podłodze.
Nagle
usłyszeli ciche kliknięcie i zobaczyli przejście.
-
Rose, jesteś genialna – mruknęła Lily.
-
Okej idziemy, tylko omijajcie to miejsce – zarządziła Rose. – Chłopaki,
poniesiecie profesora, będzie szybciej.
-
Dlaczego my? – oburzył się James.
-
Bo nie ja i Lily. Jesteśmy dziewczynami.
Chłopcy
z niezadowolonymi minami podniesli starca i ruszyli za Gryfonkami. Mineli
przejście i znalezli się na oświetlonym korytarzu. Zauważyli mały kran. Szli
dalej i po chwili poczuli zapach zepsutego jedzenia, ale i przyjemny zapach
świerzo upieczonych bułeczek.
-
Jeśli jest tu kran, i jest zsyp na jedzenie, musi być też wyjście – stwierdziła
Lily.
Szli
dalej przed siebie, Rose oświetlała drogę swoją różdżką. Korytarz zdawał się
nie mieć końca.
-
Idziemy już z godzinę, daleko jeszcze? – wysapał Hugo.
-
Nie wiem... – mruknęła Rose. Robi się coraz cieplej, to znaczy, że musimy być
gdzieś blisko... drewnianej ściany?
-
Co? – zdziwił się Al.
-
Drewniana ściana... Spróbuje się jej pozbyć – mruknęła Rose, po czym zaczeła
szeptać różne zaklęcia.
-
Rose, kochanie, na pewno wiesz co robić? Czekamy już z piętnaście minut... –
powiedział nieśmiało Scorpius, ale zamilkł widząc mordercze spojrzenie
Gryfonki.
-
Nie chcesz po dobroci to spóbujemy siłą – warknęła Rose. – Odsuńcie się! Bombarda Maxima!
Usłyszeli
wybuch, a w powietrzu latały skrawki materiału i pyłu. Z drugiej strony otworu
dochodziło jasne światło i nerwowe głosy.
-
Idziemy – zarządziła Weasleyówna.
Kiedy tylko przekroczyli próg zobaczyli tuzin
wycelowanych w nich różdżek.
-
Weasley, Potter, Malfoy... Czemu mnie to nie dziwi? – usłyszeli znajomy głos.
-
Panie dyrektorze, my... – zaczął Albus, ale mężczyzna przerwał mu gestem ręki.
-
Żadnych wymówek tym razem, Potter.
-
Znaleźliśmy profesora Bubbly! – wybuchł James.
-
Arthur! – wrzasnął. – Co ci się stało? Wyglądasz okropnie!
-
Długa historia, przyjacielu... te dzieciaki mi pomogły...
***
-
Nie mogę uwierzyć, że nie dostaliśmy żadnej nagrody... – burzył się James.
-
Ciesmy sie, że nas nie wyrzucili, złamalismy chyba kazdy możliwy punk
regulaminu, a Thatcher to nie Dumbledore
– odpowiedziała Lily.
-
Ech może masz rację...
-
Mam nadzieje, że w przyszłym roku Kostek porwie Thatchera... – mruknęła Rose.
-
Jak to? – zdziwił się Scorpius.
-
Bubbly nigdy nie odczarował kościotrupów... – powiedziała Rose uśmiechając się
łobuzersko i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Koniec.
Bezczelna
& Hippie in the City
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz